Pomieszkuję tutaj już jakieś dwa
miesiące prawie a jeszcze nic wam w sumie na temat tego miejsca nie
napisałem szczególnego, wstyd! Prawda jest natomiast taka, że
przymierzam się do tego posta od trzech tygodni już chyba. Nie wiem czy
dobrym pomysłem jest robienie z tego jednego posta, bo cóż... mógłbym
się pewnie rozpisywać i rozpisywać, a dlaczego? Bo japońskie miasto, to
jest całkiem inna bajka, to jest swego rodzaju twór, który na początku
odrzuca zupełnie, bo wydaje się być groteskową i karykaturalną próbą
udawania zachodu. Trochę tak jakby wziąć taką stereotypową japońską
wioskę, ze strzelistymi dachami, czerwonymi dachówkami, świątyniami,
czerwonymi bramami torii i całym tym kolorytem i wszelkie psute miejsca
wypełnili blokami, głównie takimi bardzo dziwnymi klockami. Dziwnymi, bo
są zaprojektowane, żeby były takie super i nowoczesne z wyglądu, toteż
zdarza się, że część klocka "wystaje", schody są w bardzo dziwnych
miejscach, a wszystko to sprawia trochę wrażenie powiększonego domku dla
lalek. Do tego jeszcze wystarczy dorzucić wielopoziomowe linie
wysokiego napięcia, wyglądające, jak już chyba kiedyś wspominałem,
niczym pajęczyny - i uwierzcie, supeł gordysjski to przy tym pestka i
otrzymujemy ogólny wygląd Kamakury.
Ale tak naprawdę są to jedynie pozory, Japonia jest jedną wielką
grą pozorów, tutaj zawsze coś się dzieje pod spodem. Pełne ludzi ulice
są tylko tym co najbardziej powierzchowne, w zagłębieniach budynków, w
podziemiach, w różnych lokalach na piętrach, których nie widać z ulicy,
tłoczona jest krew tego kraju. To nie jest tak jak u nas, że każdy jeden
lokal ma zawsze wielki szyld i wszystko widać z ulicy, nie, tutaj w
jednym budynku może być pięć knajp na różnych poziomach, a każda inna,
on baru ze stritizem do Mcdonalda. To jest coś prawdziwie niesamowitego,
a przede wszystkim nieprzeniknionego, tutaj nie zawsze drzwi są
otwarte, nie zawsze zapraszają. Kiedy wracam do domu to przechodzę
codziennie obok kilku knajpek, które zawsze mają zamknięte drzwi, owszem
jest na zewnątrz uproszczone menu, ale nic więcej. Trochę jak jakieś
tajemne miejsce spotkań, niby wszyscy widzą, że jest, ale boją się
wejść, bo przecież nie wiadomo co zastanie się w środku. Przyznam
szczerze, ja się jeszcze nie odważyłem spróbować swojego szczęścia w
takim przybytku.
A wszystkie te piętrowe budynki, powciskane między siebie domki i
domeczki stoją przy BARDZO wąskich uliczkach. Są one na tyle wąskie, że
jak dwa samochody próbują się minąć (a trzeba zauważyć, że są one
również o wiele węższe od naszych) to muszą szukać jakichś zatoczek, a
często-gęsto po prostu się wycofywać. Przy tym, to jest po prostu
niewyobrażalne dla mnie, ale kierowcy się nie denerwują, w ogóle tego
nie widać. Zawsze prawie przepuszczają pieszych, spokojnie czekają aż
przejedzie samochód, żeby oni się mogli wcisnąć, na litość Pana oni się
kłaniają jeśli się usuniesz na bok, żeby łatwiej było im przejechać! (A
czasem trzeba). Long story short - miasteczka i miasta w Japonii są tak
upakowane, tutaj zagospodarowanie miejsca jest opanowane do perfekcji, a
czasem chyba nawet z przesadą. Najlepszym przykładem jest choćby to, że
jak się jedzie lokalną kolejką (nie pociągiem, pociągi są dużo szybsze,
dłuższe i mają często osobne tory, w sensie takie nadziemne trasy), to
owa kolejka prawie ociera się o domy po jednej i drugiej stronie, to są
raptem ze dwa metry odległości maks.
Ale oprócz tego wszystkiego powyżej jest jeszcze to, co ja
osobiście kocham w Kamakurze najbardziej, zresztą nie tylko w Kamakurze,
raczej w całej Japonii, czyli świątynie, miejsca kultu, shintoistyczne i
buddyjskie. Możecie powiedzieć, że to przecież wszystko to samo, że jak
się ich tyle zobaczy, to już się nawet za bardzo między sobą nie
różnią... ale ja tak nie uważam. Dla mnie każde jedno z tych miejsc ma
całkiem inny klimat, to jest taki moment, kiedy człowiek naprawdę może
poczuć się, jakby przeszedł przez bramy do całkowicie odmiennego świata,
do domeny starych opowieści, do sfery duchów, bogów, demonów,
złośliwych impów i temu podobnego tałatajstwa. W mojej okolicy świątyń
jest grubo ponad dwadzieścia, a najlepsze są te, których prawie nikt nie
odwiedza. Zazwyczaj są to po prostu stare uroczyska, polany otoczone z
każdej strony ścianą drzew i skał, jakby wnęka w ścianie góry, wchodzi
się do nich po schodach wprost z uliczki, przy której stoją mieszkania. W
momencie kiedy przechodzi się przez torii nic już nie wygląda jak przed chwilą, snopy światła przebijają przez korony drzew, ogromne pajęczyny wiszą porozpinane pomiędzy kamiennymi latarniami, stary chram stoi zamknięty, prawie jak więzienie dla jakiegoś złego ducha. Mogę tak godzinami naprawdę, to jest zdecydowanie to, co najbardziej mnie tutaj jednak porusza. Większe świątynie natomiast nie dają już tak mocnego odczucia, ponieważ jest tam więcej ludzi, więcej turystów z aparatami, wiele pawilonów na otwartej przestrzeni, etc. Te raczej przygniatają ogromem, rozmachem, doskonałością szczegółów... ech...Właśnie dlatego na początku napisałem, że nie sposób dokładnie opisać to jak wygląda to miejsce i czym jest, to jest coś niesamowitego, połączenie totalnej nowoczesności, z tym co tutaj się działo 800 lat temu. Przy czym tutaj, działa to w niezmienionej zbytnio formie, w porównaniu do chociażby wyglądu naszych kościołów, mszy, świąt teraz i w średniowieczu. Tutaj świątynie wyglądają praktycznie tak samo jak wtedy, jeśli muszą z jakichś powodów być odbudowane, to tak samo, dlatego ten klimat tak mocno jest tutaj odczuwalny. I chociaż frazesem jest to, że Japonia łączy w sobie nowoczesność z tradycją, to jednak jest to najprawdziwsza prawda...
I tym akcentem zakończę, postaram się następnym razem trochę dokładniej opisać, co widać na ulicy, jak zachowują się i jak ubierają ludzie, jak żyją, jak imprezują... przynajmniej na tyle na ile sam miałem okazję widzieć.
Pozdrawiam i pokornie proszę o wybaczenie za tak strasznie długą przerwę w pisaniu, postaram się nadrobić.


'pokornie proszę....' hahah widzę, że już się zjapońszczyłeś całkowicie!!! :P
OdpowiedzUsuńi właśnie taki post sprawi teraz, że wszyscy japoniści siedzący w Polszy poczują zazdrość nieogranioną i zepną się w sobie, coby jak najszybciej dołączyć do grona tymczasowych imigrantów na japońskiej ziemi!
a przynajmniej pamu teraz czuje większą motywację!
fajny post! :D
Nadrabiaj, lubię Cię czytać :)
OdpowiedzUsuńNie wspomniałeś o wąskich na jedno okno blokach :D (na mnie zrobiły niesamowite wrażenie)
OdpowiedzUsuńI cieszy mnie, że ktoś docenia te niesamowite świątyńki zamknięte na łańcuchy i kłódki żelaznymi drzwiami ^^
Nie wspominałem bo nie widziałem ;p ale to musi być faktycznie ciekawe... a co do świątynek, no nie zawsze są tak szczelnie zamknięte, bo zazwyczaj udaje mi się w ten czy inny sposób wejść, ale fakt... zazwyczaj nie ma po prostu nikogo :D
OdpowiedzUsuń