środa, 23 listopada 2011

"...wszystkie drogi prowadzą do ludzi."

    No tak, zabrzmiało nieco patetycznie, ale i odpowiednio do tematu tegoż wpisu, jakim będą moje obserwacja na temat Japończyków.

Ja i Son-san (Chinka, nie Japonka ;p)
    I tutaj prawdę mówiąc sam do końca nie wiem nawet jak powinienem zacząć, bo jest to temat rzeka i musicie mi wybaczyć jeśli zwyczajnie nie będę w stanie zawrzeć wszystkiego. Nie chciałbym źle kończyć tego wpisu, toteż zacznę od krytyki, żeby później to nieco osłodzić. Chciałbym też z góry zaznaczyć, iż są to jedynie moje osobiste obserwacje i moje doświadczenie, innymi słowy - nie chcę nikogo urazić i krytykuję bardziej cechy narodowe niż dane osoby,  bo te są przecież różne.
Dyżurny żul Kamakury a.k.a. Konfucjusz!
 
    Japończycy są ludźmi niezwykle miłymi i życzliwymi i to jest fakt, któremu zaprzeczyć nie sposób. Więc, o ile ktoś nie musi ich poznawać bliżej w sytuacjach formalnych, to z pewność będzie zachwycony. Kiedy jednak jest do tego zmuszony niestety często trafia na mur różnić kulturowych, których oni często nie rozumieją, a nawet nie starają się zrozumieć. Nikt tego nigdy nie powie oczywiście, ale ja po prostu odnoszę wrażenie, że w ich przekonaniu ten system jest niemalże idealny i jako jedno ciało społeczne podświadomie uważają się za bardziej cywilizowanych niźli inne narody. W żadnym wypadku nie twierdzę, że jest to w pełni świadome przeświadczenie, nie nie. To raczej trochę tak jak wielu Polaków ma ciągle jakąś podświadomie wrodzoną niechęć do Niemców. Możecie zaprzeczać, ale każdy wie jaka jest prawda. Dlatego bardzo trudno jest wytłumaczyć czasem Japończykowi coś, czego on nie ma w swoim "spektrum poznawczym", że się tak wyrażę. Drugą rzeczą, jaką zauważyłem (nie tylko z resztą ja) jest to, iż często nie przywiązują wagi do szczegółów. Nie mam na myśli pierdół jakichś bynajmniej, tylko na przykład szczegóły wynagrodzenia albo ogólnie zatrudnienia. Bo przecież co to dla Ciebie za różnica czy Ty pieniądze za bilet lotniczy dostaniesz teraz czy za dwa miesiące? Oczywiście pensja jak najbardziej zawsze jak trzeba i na czas, ale te kwestie dodatkowe często schodzą na drugi plan jak się okazuje. Ale cóż, taki kraj i taka kultura i nic poradzić na to nie możemy. Tym gorzej czuje się szczera i otwarta dusza Słowianina, kiedy boleśnie przekonuje się o tym, jak często jego współpracownicy potrafią być nieszczerzy, a to zachowanie to często po prostu gra, którą tutaj wszyscy przecież rozumieją... no prawie, bo my nie zawsze.
Stał sobie i zbierał datki taki Bou-san
  
Jacyś randomowi nowożeńcy.
    A teraz będzie już o pozytywach i rzeczach cóż... zaskakujących z pewoscią. Przede wszystkim kultura osobista. Tutaj ludzie są zawsze usmiechnięci i zawsze się sobie kłaniają jeśli zostanie przepuszczeni w drzwiach czy nawet na ulicy. Nawet jeśli jest to gra, o czym wcześniej pisałem, to jednak bardzo miła i pozytywna.
  
I tak z gołymi nogami cały rok, wtedy było koło 10' C ;)
    I mam tutaj na myśli przede wszystkim sytuacja codzienne, jak chodzenie do sklepu na przykład. Ja akurat, mam głównie doświadczenia z małymi sklepikami, których tutaj jest akurat na pęczki. Często są to jakieś rodzinne interesy, których prowadzenie przypadło w udziale tym, którzy tutaj zostali, czyli emerytom. Nie ma się z resztą co dziwić, bo i tak ci i tak często nie mają co robić a skoro prowadzili ten kramik całe życie, to chcą dopóki mogą i właśnie dlatego ich uprzejmość wydaje się być naprawdę szczera. To nie jest tak jak w dużym markecie, gdzie ciągle słyszymy te same formułki umniejszające sprzedawcę do poziomu karalucha. Nie raz zdarzało mi się rozmawiać z jakimś miłym sklepikarzem w takim malutkim sklepie a mój osobisty numer jeden to dziadzia, który prowadzi sklep ze słodyczami nieopodal mnie. Podczas jednej takiej rozmowy zapytał mnie o Polskę, bo był przekonany, że po 89' staliśmy się częścią Rosji. No delikatnie nie utrafił, ale naprostowałem. Gorzej jest w rzeczonych większych sklepach i dużych sieciach handlowych. Tutaj wyróżniam, jako szablonowy, przykład pani, której jedynym zajęciem jest stanie przed windą w głównym oddziale Kinokuniya Shoten (jednej z największych sieci księgarni) w Shinjuku, dziękowanie za skorzystanie z windy i oświadczanie, że ta się zbliża. Dziewczyna wygląda i mówi jak automat, zawsze w ten sam totalnie beznamiętny sposób, szok...Podobnie z resztą pani z mojej ulubionej piekarni - podejrzewam, że jej zadaniem jest po prostu wykładanie świeżego pieczywa, zawsze dziękuje za przyjście do sklepu i prosi uniżenie o to, żebyśmy sobie oglądali i wybierali co chcemy. No i to jeszcze nie jest najdziwniejsze, ale sposób w jaki to mówi, to jest to. Zawsze zaczyna głośno i na końcu każdego zdania wypowiedzianego w ten sam beznamiętny sposób ścisza głos, jakby kompletnie gdzieś zanikał wewnątrz niej, wierzcie bądź nie, ale brzmi szczerze przerażająco...

Typowy przykład Japońskiej białogłowy.

Ja chcę cukierki!!!
    Ale ale, chciałem przejść do kwestii wyglądu, a to jest już całkowicie osobna bajka. Wszelkie mundurki służbowe, jak na przykład McDonalds chociażby albo u rzeczonej pani "windowej" są koszmarne; nawet najśliczniejsza dziewczyna jest w tym tak aseksualna, że to aż boli... i o co chodzi z tymi beretami, które często są elementem takiego stroju slużbowego? Brrrr...  Co innego na co dzień. Dziewczyny ubierają się generalnie naprawdę fajnie, tylko czasem tak strasznie dziwnie jakoś... ale i tak najlepsze w tym wszystkim są mini spódniczki. Pierwszy raz w życiu widziałem ich takie nagromadzenie, co jest oczywiście zjawiskiem bardzo miłym dla oka samca... no zazwyczaj przynajmniej. Ale nie to jest najbardziej szokujące, najlepszy jest fakt, że te dziewczyny nie noszą rajstop, nawet zimą ponoć. To się w sumie tyczy głównie uczennic, które okrągły rok chodzą w mocno kusuch mundurkach i co tam, że nogi mają sine z zimna nie? Mówiąc o tychże muszę też zauważyć, że powoli przestaję się dziwić pedofilii w tym kraju i całemu fandomowi dziecięcego porno w mangach. Nie dość, że tym licealistkom czasem prawie widać bieliznę, to przy okazji wyglądają praktycznie tak jak dziewczyny w wieku lat dwudziestu, a w sumie odwrotnie. Japonki wyglądają bardzo młodo i czasem się można naprawdę pomylić, bo wydaje nam się, że dziewczę ma lat dwadzieścia, a okazuje się, że ma dwadzieścia osiem na przykład.Tak jak mówię, nie żebym narzekał, ale biorąc pod uwagę fakt, jak strasznie Japonki są płochliwe w relacjach - tak generalnie, to tym bardziej jest to dla mnie niesamowite. O bliższych kontaktach z dziewczynami tutejszymi niestety nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo zwyczajnie takowych nie miałem... no przynajmniej jeszcze nie miałem.

Zebranie kółka różańcowego czas zacząć!
    Na koniec chciałbym na chwilę skupić się na bardziej folkowej sferze życia autochtonów.  Mianowicie - czy Japończycy chodzą w kimonach? Zadziwiająco, odpowiedź brzmi - tak! Praktycznie codziennie widuję kobiety ubrane w kimona, tak po prostu na ulicy, nawet mimo tego, że jest to bardzo odświętny ubiór zazwyczaj. Inaczej chyba mężczyźni, zdarzyło mi się widzieć chyba tylko dwóch facetów w kimonach, no chyba że mnisi, ale to jednak trochę inna rzecz. Ślicznie natomiast wyglądają dzieciaki, podczas swoich pierwszych odwiedzin w świątyni. Nie jest to może nasz chrzest albo pierwsza komunia, ale mimo wszystko jest to bardzo ważne wydarzenie dla nich, a raczej rodziców, bo taki dzieciak pewnie nawet nie wie do końca o co chodzi. W każdym razie, te dzieci są świetne i naprawdę szałowe, mają kimonka, które aż rażą całą feerią barw, boskie! Oprócz tego, Japończycy zakładają jeszcze kimona, a w zasadzie yukaty na święta i festiwale, głównie letnie, bo yukata, to jednak dość przewiewny ciuch.
Czyż to nie wygląda świetnie?

    To chyba tyle tego będzie, wyszło dość dużo, ale o czymś takim nie sposób pisać krótko. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których chciałbym napisać, ale po postaram się robić krótsze notki na te tematy zwyczajnie.
  
    Zwyczajowo pozdrawiam serdecznie i tutejszym zwyczajem kłaniam się nisko.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Bo liczy się pierdolnięcie!

Czyli jak, gdzie i kiedy można poimprezować w Japonii. Opcji jest kilka, bo i sposobów na zabawę jest kilka, spróbuję więc może od wymienienia ich, co by to miało ręce i nogi:
  • Domówka, ale nie taka nasza polska niestety;
  • Nomikai - czy w wolnym tłumaczeniu - wypad na picie, zazwyczaj firmowo;
  • Impreza klubowa - ponoć najlepsze do tego typu wypadów jest Roppongi (dzielnica Tokyo);
  • Inne różne - trudno pewnie rzeczy jakoś zakwalifikować, ponieważ trzeba byłoby to robić bardzo szczegółowo a w moim przekonaniu byłoby już lekką przesadą.

Trick or Treat?




Tak oto wygląda standardowe nabe
Czym różni się taka japońska domówka od takiej naszej? Dwoma podstawowymi kwestiami - jedzeniem i alkoholem. Tutaj raczej się spotyka po to, żeby posiedzieć, zrobić sobie nabe (tzw, hot-pot - rodzaj przygotowania potraw na bazie jakiejś zupy) albo cokolwiek innego, ale bottom line - rozmawia się przy jedzeniu raczej, niż przy piciu. To też nie jest tak, że alkoholu się nie pije, bo zazwyczaj jakieś piwo się pojawia na stole, nie jest to jednak to, co u nas. Jest to naprawdę bardzo sympatyczna sprawa, jest miło, można sobie porozmawiać, pośmiać się i co... i iść spać. Innymi słowy, po jakimś czasie robi się trochę nudno po prostu, ale cóż, to jest moje osobiste jedynie zdanie. 
Nomikai natomiast, to już całkiem inna historia, bo podstawową jego ideą jest picie. To jest troszkę jak taki wentyl bezpieczeństwa chyba dla tych ludzi, dlatego że tam dopiero mogą się zachowywać trochę inaczej, bardziej na luzie. W pracy są całkowicie inni, jak już gdzieś chyba wspominałem. Jest to fajna rzecz, ale trzeba uważać, bo może i Japończycy mocni nie są, ale jak spróbują Cię, czytelniku, upić i zaczną mieszać trunki, to, po niedługim czasie, wracając do domu, będziesz się z ogromną chęcią opierać o wszelkie płoty... uwierzcie.

Roppongi nocą - zdjęcie niestety nie moje
I znów nie moje zdjęcie, aparat był w szafce na dworcu...
Nie znam ich, byli spoko... Ale mam ją na Fejsie - Noelia ;p
Klub, pub, bar, w skrócie imprezownia wszelaka. Prawdę mówiąc trudno jest znaleźć lokal, żeby sobie faktycznie potańczyć, przynajmniej ja miałem problem, ale dowiedziałem się, że największym skupiskiem takich miejsc jest Roppongi, więc się wybrałem. Znalazłem lokal (Wall Street), wszedłem, było za wcześnie bo dowiedziałem się, że wszystko tam zaczyna się dziać koło 20:00 a było po 18:00, ale barman pozwolił mi zostać i dał piwo za pół ceny, co od razu mi się spodobało. Później było już tylko lepiej, impreza rozkręciła się koło 22:00, koło 23:00 już był pełen szał. Szczerze nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak świetnie bawiłem, tym bardziej, że było również z kim potańczyć. Najważniejszą cechą Roppongi jest to, że jest tam masa obcokrajowców, wiec jest zdecydowanie bardziej "dziko" niż wszędzie indziej. Ja wiem, że sporo osób może zwyczajnie stwierdzić, że to jest bez sensu - przyjechać do Japonii i bawić się w miejscach pełnych obcokrajowców, ale dla mnie? Dla mnie, który codziennie przebywa tylko z Japończykami, których oczywiście szanuje i podziwia, ale również czasem ciężko mu się z nimi porozumieć, taka możliwość imprezy w gronie ludzie "wyluzowanych" jest boska! Ale, trzeba uważać, bo Roppongi jest też pełne bardzo podejrzanych osobników, głównie mam tutaj na myśli dwa typy - murzynów, którzy robią łapankę i prowadzą do bardzo podejrzanych i (wybaczcie kolokwializm) cholernie drogich miejsc. Często dodatkową ich atrakcją są skąpo (SKĄPO) ubrane panie, których zadaniem jest wyciąganie kasy od klientów poprzez namawianie ich do kupowania sobie drinków. Trzeba przyznać, że nie jest to bardzo trudno, szczególnie jeśli utrafią jakiegoś już pijanego Japończyka, ja zwinąłem się baaaardzo szybko, ale siedzący nieopodal Salaryman nie wyglądał, jakby miał szybko wyjść. Drugim typem są natomiast Azjatki, nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że było tam sporo Tajek, które dla odmiany chcą nam ofiarować masaż. No i w sumie wszystko ok, chociaż nie jestem do końca przekonany co o tego masażu, bo skusić się nie dałem. Pewne pojęcie daje jednak tekst jednej z nich - kiedy powiedziałem pierwszy raz nie, chciała mnie przekonać chyba bardziej, bo rzuciła za mną "I'll finish you off!".

Jej imienia niestety nie pamiętam...
Co do innych, mam tutaj głównie na myśli imprezę Halloweenową w Tsukubie, na którą zabrali mnie znajomi, która również była świetna. Zdecydowanie najbardziej "swojska", bo też znów - większość obcokrajowców, to raz i 90% studentów i pracowników naukowych, to dwa. Najpierw barbecue na patio wewnątrz akademika, a potem wspólna impreza w miejscowym, "dyżurnym" barze, gdzie na kilku metrach kwadratowych tańczyło kilkadziesiąt osób. To ponoć trochę tak, że Ci ludzie, na co dzień poważni naukowcy, raz na jakiś czas olewają to wszystko i dają się ponieść, dlatego też i atmosfera jest niepowtarzalna. Jednym słowem - Kuba approved.
Tou-san i jego dwa króliczki... misiaczki... eee

Jeszcze niestety nie byłem na karaoke, jakoś nie było okazji, ale liczę, że jeszcze się jednak uda. Aktualnie ponoć planuje się jakaś impreza z okazji Bożego Narodzenia (tak wiem jak to brzmi, oni trochę inaczej traktują święta po prostu, ale o tym kiedy indziej), więc zobaczymy jak to będzie, na pewno będę starał się was informować na bieżąco... no... w miarę chociaż.

Pozdrawiam jak zawsze serdecznie i zapraszam do czytania kolejnych moich wynaturzeń, już niedługo coś trochę większego, zapowiadany post o autochtonach, chciałem dać wam jeszcze coś bardziej przyjemnego zanim poleci tam kolos.

Wasz...

wtorek, 8 listopada 2011

Ech to moje miasto...

   Pomieszkuję tutaj już jakieś dwa miesiące prawie a jeszcze nic wam w sumie na temat tego miejsca nie napisałem szczególnego, wstyd!  Prawda jest natomiast taka, że przymierzam się do tego posta od trzech tygodni już chyba. Nie wiem czy dobrym pomysłem jest robienie z tego jednego posta, bo cóż... mógłbym się pewnie rozpisywać i rozpisywać, a dlaczego? Bo japońskie miasto, to jest całkiem inna bajka, to jest swego rodzaju twór, który na początku odrzuca zupełnie, bo wydaje się być groteskową i karykaturalną próbą udawania zachodu. Trochę tak jakby wziąć taką stereotypową japońską wioskę, ze strzelistymi dachami, czerwonymi dachówkami, świątyniami, czerwonymi bramami torii i całym tym kolorytem i wszelkie psute miejsca wypełnili blokami, głównie takimi bardzo dziwnymi klockami. Dziwnymi, bo są zaprojektowane, żeby były takie super i nowoczesne z wyglądu, toteż zdarza się, że część klocka "wystaje", schody są w bardzo dziwnych miejscach, a wszystko to sprawia trochę wrażenie powiększonego domku dla lalek. Do tego jeszcze wystarczy dorzucić wielopoziomowe linie wysokiego napięcia, wyglądające, jak już chyba kiedyś wspominałem, niczym pajęczyny - i uwierzcie, supeł gordysjski to przy tym pestka i otrzymujemy ogólny wygląd Kamakury.




   Ale tak naprawdę są to jedynie pozory, Japonia jest jedną wielką grą pozorów, tutaj zawsze coś się dzieje pod spodem. Pełne ludzi ulice są tylko tym co najbardziej powierzchowne, w zagłębieniach budynków, w podziemiach, w różnych lokalach na piętrach, których nie widać z ulicy, tłoczona jest krew tego kraju. To nie jest tak jak u nas, że każdy jeden lokal ma zawsze wielki szyld i wszystko widać z ulicy, nie, tutaj w jednym budynku może być pięć knajp na różnych poziomach, a każda inna, on baru ze stritizem do Mcdonalda. To jest coś prawdziwie niesamowitego, a przede wszystkim nieprzeniknionego, tutaj nie zawsze drzwi są otwarte, nie zawsze zapraszają. Kiedy wracam do domu to przechodzę codziennie obok kilku knajpek, które zawsze mają zamknięte drzwi, owszem jest na zewnątrz uproszczone menu, ale nic więcej. Trochę jak jakieś tajemne miejsce spotkań, niby wszyscy widzą, że jest, ale boją się wejść, bo przecież nie wiadomo co zastanie się w środku. Przyznam szczerze, ja się jeszcze nie odważyłem spróbować swojego szczęścia w takim przybytku.


   A wszystkie te piętrowe budynki, powciskane między siebie domki i domeczki stoją przy BARDZO wąskich uliczkach. Są one na tyle wąskie, że jak dwa samochody próbują się minąć (a trzeba zauważyć, że są one również o wiele węższe od naszych) to muszą szukać jakichś zatoczek, a często-gęsto po prostu się wycofywać. Przy tym, to jest po prostu niewyobrażalne dla mnie, ale kierowcy się nie denerwują, w ogóle tego nie widać. Zawsze prawie przepuszczają pieszych, spokojnie czekają aż przejedzie samochód, żeby oni się mogli wcisnąć, na litość Pana oni się kłaniają jeśli się usuniesz na bok, żeby łatwiej było im przejechać! (A czasem trzeba). Long story short - miasteczka i miasta w Japonii są tak upakowane, tutaj zagospodarowanie miejsca jest opanowane do perfekcji, a czasem chyba nawet z przesadą. Najlepszym przykładem jest choćby to, że jak się jedzie lokalną kolejką (nie pociągiem, pociągi są dużo szybsze, dłuższe i mają często osobne tory, w sensie takie nadziemne trasy), to owa kolejka prawie ociera się o domy po jednej i drugiej stronie, to są raptem ze dwa metry odległości maks.


   Ale oprócz tego wszystkiego powyżej jest jeszcze to, co ja osobiście kocham w Kamakurze najbardziej, zresztą nie tylko w Kamakurze, raczej w całej Japonii, czyli świątynie, miejsca kultu, shintoistyczne i buddyjskie. Możecie powiedzieć, że to przecież wszystko to samo, że jak się ich tyle zobaczy, to już się nawet za bardzo między sobą nie różnią... ale ja tak nie uważam. Dla mnie każde jedno z tych miejsc ma całkiem inny klimat, to jest taki moment, kiedy człowiek naprawdę może poczuć się, jakby przeszedł przez bramy do całkowicie odmiennego świata, do domeny starych opowieści, do sfery duchów, bogów, demonów, złośliwych impów i temu podobnego tałatajstwa. W mojej okolicy świątyń jest grubo ponad dwadzieścia, a najlepsze są te, których prawie nikt nie odwiedza. Zazwyczaj są to po prostu stare uroczyska, polany otoczone z każdej strony ścianą drzew i skał, jakby wnęka w ścianie góry, wchodzi się do nich po schodach wprost z uliczki, przy której stoją mieszkania. W momencie kiedy przechodzi się przez torii nic już nie wygląda jak przed chwilą, snopy światła przebijają przez korony drzew, ogromne pajęczyny wiszą porozpinane pomiędzy kamiennymi latarniami, stary chram stoi zamknięty, prawie jak więzienie dla jakiegoś złego ducha. Mogę tak godzinami naprawdę, to jest zdecydowanie to, co najbardziej mnie tutaj jednak porusza. Większe świątynie natomiast nie dają już tak mocnego odczucia, ponieważ jest tam więcej ludzi, więcej turystów z aparatami, wiele pawilonów na otwartej przestrzeni, etc. Te raczej przygniatają ogromem, rozmachem, doskonałością szczegółów... ech...






   Właśnie dlatego na początku napisałem, że nie sposób dokładnie opisać to jak wygląda to miejsce i czym jest, to jest coś niesamowitego, połączenie totalnej nowoczesności, z tym co tutaj się działo 800 lat temu. Przy czym tutaj, działa to w niezmienionej zbytnio formie, w porównaniu do chociażby wyglądu naszych kościołów, mszy, świąt teraz i w średniowieczu. Tutaj świątynie wyglądają praktycznie tak samo jak wtedy, jeśli muszą z jakichś powodów być odbudowane, to tak samo, dlatego ten klimat tak mocno jest tutaj odczuwalny. I chociaż frazesem jest to, że Japonia łączy w sobie nowoczesność z tradycją, to jednak jest to najprawdziwsza prawda...


   I tym akcentem zakończę, postaram się następnym razem trochę dokładniej opisać, co widać na ulicy, jak zachowują się i jak ubierają ludzie, jak żyją, jak imprezują... przynajmniej na tyle na ile sam miałem okazję widzieć.


  Pozdrawiam i pokornie proszę o wybaczenie za tak strasznie długą przerwę w pisaniu, postaram się nadrobić.

czwartek, 20 października 2011

W chwili przerwy.

   Otóż siedzę sobie właśnie spokojnie we biurze i co tu dużo mówić – nie robię zupełnie nic jako, że to co zrobić miałem to skończyłem a szef najwyraźniej albo nie miał kiedy przeczytać, albo zwyczajnie olał mój raport, happens. Pracuję tutaj już jakoś ponad miesiąc więc stwierdziłem że mogę w końcu coś i na ten temat w sumie napisać.

   Wspominałem już wcześniej co nieco na ten temat co prawda, ale uważam, że można go nieco poszerzyć. To może od początku, co ja tutaj robię poza tym, że tłumaczę? Sam do końca nie wiem jak to określić, ale poproszono mnie o wybranie kilku aplikacji mojej firmy i przedstawienie sytuacji na rynku im podobnych w Europie i USA, zrobiłem to oczywiście, ale okazało się, że niezbyt szczegółowo i miałem moje badania przeprowadzić jeszcze raz. No i serio wszystko ok, spędziłem nad tym co prawda jakiś tydzień znowu - najpierw szukając informacji, a potem przygotowując prezentacje, tylko że oczywiście znowu było nie do końca tak jak powinno być... A uwierzcie, że potrafi irytować, jak się produkujecie przez dobre pół godziny, a gość, który ma was słuchać prawie śpi. Potem dowiedziałem się, że było tam jednocześnie za dużo informacji i za mało szczegółowe. Pomijam fakt, że raz - nigdy w życiu nie przygotowywałem strategii marketingowej i dwa - Japończycy maja inny system pracy, nie są zbyt otwarci na nowe pomysły, nawet jeśli ich pomysły ewidentnie nie działają.

   Tak więc może troszkę więcej skrócie teraz, kilka punktów od tym jak jest a japońskiej firmie na przykładzie Kayac Inc lub jak kto woli 面白法人カヤック :
  1. Nie wychylaj się, jak dają Ci wybór tego co możesz robić, to korzystaj jak tylko się da, ale samemu nie warto przesadzać staraniem;
  2. Jak to w Japonii - wszyscy są nadzwyczaj mili, ale pamiętaj, że to tylko pozory;
  3. Nie zwracaj na innych uwagi, to nie zwrócą na Ciebie. Dopóki robisz to co Ci dają, to w wolnym czasie możesz nawet grać, ja tak robię;
  4. Przystosuj się do systemu godzinowego, gdyż jest on świętym. Nieważne, że sam robisz sobie jedzenie, a spożycie zajmuje ci jakieś dziesięć minut, bo i tak musisz zostać tak długo jakbyś tą przerwę miał. Wszystko niby ok, bo zawsze miło sobie wyjść na powietrze jak jest godzinka luzu, tylko że czasem pada, czasem jest na przykład zima;
  5. Socjalizuj się, co prawda to nigdy nie jest relacji bliska iraczej marne szanse żeby taką się stała, ale hej, zawsze to rozrywka!
  6. Jeśli mówisz po japońsku, to pamiętaj, oni nie zawsze mówią do Ciebie w stopniu honoryfikatywnym czy tam modestywnym, jesteś nowy, jesteś niższy stopniem - nie muszą, ale Ty już POWINIENEŚ! To jest ważne, bo nie chcemy być przecież burakami, a kompletnie inne od naszego języka, gdzie swoboda jest dużo większa i choć dla nas brzmi to strasznie czasem sztywno, to pilnujcie się;
  7. Idąc dalej w język, bo japoniści to przecież czytają również, resztę przepraszam. O dziwo tutaj używa się naprawdę rozbudowanego keigo, to jest tylko forma i nic więcej, to nic kompletnie dla nikogo nie znaczy. ale być musi. I sformułowania na zasadzie 'sasete itadakimashita' się zdarzają. Będę mieć chwilkę to opiszę język firmowy w osobnym poście specjalnie dla was.
   To chyba tyle, najważniejsze jest to, że uczę się tutaj jednej podstawowej prawdy - to jest Japonia, Japończycy i japońska firma i nawet jeśli kreuje się na casualową i zamiast garniturów ubieramy t-shirty, nawet jeśli jej sloganem jest szukanie ludzi kreatywnych, to  ciągle jest to japońskie myślenie, a powyższe wydają się czasem ładnym eufemizmem dla pracy od rana do nocy.

Ale żeby też nie wydawało się wam, że jest tutaj tak koszmarnie i ja się męczę zajeżdżany jak muł pociągowy, to jeszcze co nieco o tej jaśniejszej stronie. Prawda jest taka, że pomijając kwestie powyższej prezentacji, to pracuje mi się tutaj naprawdę świetnie. Atmosfera jest bardzo miła i bardziej na pewno social-friendly niż w dużej stereotypowo japońskiej firmie. Ludzie są spoko, żartują, przynoszą czasem jakieś słodycze albo coś do picia, zapraszają na lunch i płacą zań, etc. Raz nawet jak było święto w pobliskiej świątyni, to poszedłem z jednym z gości z pracy obejrzeć i poopowiadał mi trochę o historii tejże. Dlatego daleki jestem od mówienia, że jest mi tutaj źle, bynajmniej, czasem tylko różnica kulturowa wali po głowie nawet tego, który o niej wie i myślał, że jest na nią przygotowany. A poniżej dowód na to jak zabawnie potrafi być w biurze:

                                                       
Ja i Takeda-san
Sato-san, który okazał się być jakimś tam mistrzem judo i Honda-san, która niestety jest dziś ostatni dzień

I tym optymistycznym akcentem zakończę.
Pozdrawiam
空くん

środa, 19 października 2011

Zmiany, zmiany, zmiany

Po miesiącu działania tego ustrojstwa i wysłuchaniu komentarzy różnych zdecydowałem się poczynić pewne zmiany, żeby Wam łatwiej było się czytało, a mnie pisało. Wiele tego nie będzie, ale zawsze coś.
  • Primo - zamierzam pisać troszkę częściej, acz nieco krócej. Tak żebyście spokojnie sobie mogli rzucić na to okiem w wolnej chwili, a nie musieli poświęcać połowy niedzielnego popołudnia na przebrnięcie przez jednego posta. Ja też będę mógł się spokojnie wyrobić, powiedzmy, w przerwie w pracy;
  • Secudno - więcej zdjęć, znaczy jakiekolwiek zdjęcia. Wcześniej jakoś tak nigdy nie było jak tego zrobić, ale teraz już z pewnością to zmienimy, aparat też już mam, więc i zdjęcia mogę wrzucać czasem, no nie?
  • Tertio - Rzeczy pomniejsze... znaczy sam do końca nie wiem, co ale wiem jaki efekt chcę osiągnąć, więc... tak, enigmatyczne poniekąd.
To m/w tyle na ten moment, nie zaliczam tego jako nowy post bynajmniej, także spokojnie, następny będzie jeszcze dziś albo jutro.

Pozdrawiam
空くん

sobota, 15 października 2011

Po powrocie z Hakone

   Stało się... w końcu zdecydowałem się wybrać na swoja pierwsza wycieczkę gdzieś poza Kamakurę i Tokyo. I co tu dużo mówić było baaardzo warto, pomijając oczywiście fakt, iż mało brakło a spałbym na dworcu chyba. "A celem mym Hakone" pomyślał Jakub i wsiadł do pociągu jadącego do Shinjuku, co by w punkcie wylotowym się znaleźć i zakupić tzw. 'Hakone free pass'. Nazwa swoja droga kuriozalna gdyż 5500Y; w moim skromnym odczuciu dalekie jest od bycia 'free'. Nie zmienia to jednak faktu, iż taki oto zakup jest ogromnie opłacalny, dlatego ze obejmuje przejazd z Shinjuku do Hakone i z powrotem plus nieograniczone przejazdy wszystkimi środkami komunikacji na obszarze Hakone, w tym:
  • Wszystkimi liniami autobusowymi (warto w tym miejscu zaznaczyć ze jeden przejazd z jednego końca wolnej strefy na drugi to jakieś 1200Y bodajże);
  • Kolejka górska prowadząca do Gory (miejsce takie w bardzo fajny sposób korespondujące z nasza rodzima góra);
  • Kolejna kolejka... Tak jakby, gdyż jest to, co prawda tramwaj, ale tak pochylony zęby stojąc pod katem około 40 stopni można było lapach pion na siedzeniach. Co ciekawe, to było ciągnięte przez stalowa linę na górę po torach do stacji Sounzan. Zabawne jest to ze tor się w pewnym momencie rozdzielał na dwa tworząc jakby zatoczkę tak zęby te pociągi mogły się minąć tylko nie bardzo wiem jak skoro była jedna lina...
  • Kolejka linowa z Sounzan aż do Togendai będącym portem na jeziorze Ashi (to to z drzeworytów Hokusaia z góra Fuji). Ten przejazd jest naprawdę czymś niesamowitym i uważam ze naprawdę warto sobie tym przejechać przynajmniej raz. Człowiek czuje się przy okazji o wiele pewniej niż w kolejkach w polskich Tatrach, bo gondole są nowiutkie i naprawdę przyjemne. Jak jest ładna pogoda i godzina odpowiednia (nie jestem pewien, ale wydaje mi się ze lepiej jest rano) to widać po drodze Fuji w oddali, cóż... Ja nie miałem tej przyjemności, przez co pewien niedosyt, grunt ze trochę ja było widać ostatniego dnia z brzegu Ashi.
  • I na koniec jakby tego jeszcze było mało, chociaż to akurat trudno przejazdem nazwać - promem turystycznym po jeziorze Ashi z Togendai do portu Hakone-machi. Są tez inne linie i nimi tez można pływać, zatrzymują się na przykład w połowie. Chociaż tutaj nie jestem pewien jak jest z nieograniczonością rejsów, bo płynąłem tylko raz a było to jedyne miejsce gdzie stemplowali pass. Również ładna pogoda wskazana, również jej za bardzo nie miałem, bo była już godzina 17:00, więc na dobra sprawę zachodziło słonce. 
Jak dopłynąłem do Hakone to było praktycznie ciemno. No cóż, przy okazji opisywania zalet cudownego biletu, który nam szczodre Odakyu Line pozwala nabyć, opisałem tez mniej więcej pierwszy mój dzień po przyjeździe. Bylem około 13:00 tam, koło 14: 00 wsiadłem w kolejkę na Gore, a wróciłem do punktu wylotowego Hakone Yumoto około godziny 19:30 bodajże i zaznaczam - nie stałem w kolejkach! Wiec na dobra sprawę w razie, czego można sobie takie coś zaplanować na cały dzień tym bardziej, jeśli jest to ludny okres i stoi się po godzinie w kolejce, chociażby do gondoli.

   Co oprócz tego warto tam zobaczyć? Jeśli chodzi o takie bardziej materialne, niż widoki, atrakcje turystyczne to polecam kilka:
  • Sengokuhara, i to chyba nawet ta od bitwy, ma w swojej skromnej ofercie, oprócz horrendalnie wręcz drogiego muzeum małego księcia (chyba z półtora tysiąca bilet kosztował, w przeliczeniu jakieś 58zl) dwie darmowe i po prostu cudowne świątynki, shintoistyczna i buddyjska. Ja nie wiem może to jest moje osobiste odchylenie, pierwszym by nie było bynajmniej, ale japońskie świątynie, szczególnie te małe, sprawiają ze człowiek czuje się jakby wchodził do zupełnie innego świata i to jest naprawdę niesamowite. Pewnie to tez, dlatego ze jestem tutaj sam i podróżuje sam, ale tak wole, bo gdybym miał ze sobą ciągać jakichś Japończyków i spać w hotelach po 250zl za nockę to dziękuje ślicznie. Poza tym prawda jest niestety taka ze o ile nie są to wasi bliscy znajomi, najlepiej poznani poza Japonia, to są często nieszczerzy i robią pewne rzeczy z obowiązku, a ja tego nie lubię. Wracając do świątyń, shinto jest mniejsza, ma bardzo ładny stawik przed wejściem na schody (każda shintoistyczna jest na wzgórzu, zawsze są schody) a na górze jeszcze jeden bardzo fajnie ukryty malutki chramik oprócz głównego pawilonu. Wszystko jest w sumie na zdjęciach, link zamieszczę na końcu wpisu. Natomiast, jeśli chodzi o buddyjska to jej największa atrakcja jest to, ze w otaczającym ja gaju są dziesiątki malutkich posążków różnych Buddów, są po prostu genialni, zakochałem się, a zęby tego było mało po prostu komiczni - różne pozy, różne miny, jednym słowem szal. Według tego, co pisali jest ich tam, 500 ale ja tam uważam ze to taki ładny eufemizm na dużo po prostu. Bardzo warto to zobaczyć mimo ze nie znajdziecie tego w żadnym przewodniku, no może jakimś lokalnym.
  • Shintoistyczna świątynia Hakone i punkt kontrolny z okresu Kamakura. Tutaj miałem uczucia dość mieszane, punkt kontrolny niby całkiem fajny, ale to można spokojnie i u nas zobaczyć w pierwszy lepszym skansenie a 400¥ szarpnęło po kieszeni. Jest to na dobra sprawę bufor wojskowy z dwiema bramami i zabudowaniami dla żołnierzy po bokach, ale trzeba przyznać ze jak się wejdzie na punkt widokowy (tak, znów schodami) to można zobaczyć naprawdę śliczna panoramę okolicy z jeziorem Ashi i Fuji w oddali na pierwszym planie. Co do świątyni, była bardzo czerwona... A poza tym to znalazłem tam kilka ciekawym miejsc i zakątkom najlepsze są zawsze te z woda i karpiami, możecie mi wierzyć Moi Drodzy. 
  • Zamek w Odwarze, to jest naprawdę fajne i zjawiskowe miejsce, no i maja swoje małpy, szkoda ze w klatce, ale jednak są małpy żywe. A tak na serio, robi niezłe wrażenie, ale uważam ze płowieniem być lepiej zagospodarowany i zarządzany, w skrócie - nie czuje się wchodząc na jego teren człowiek się cofa w czasie, to niestety nie jest tak jak chociażby w tych świątynkach, cały czas czuje się ze to jednak jest środek miasta a to psuje trochę odbiór. Ale jest tez i przyzamkowa świątynia (ja chyba faktycznie mam jakiś fetysz na ich punkcie), która posiada znów bardzo ładny staw. Czym się rożni od poprzednich? Jak znajdziecie w albumie zdjęcia niedużej płaskiej kamiennej fontanny, to będziecie wiedzieć.
   To chyba tyle z zabytków, ale przede wszystkim, Hakone zachwyca widokami i przyrodą, zabytków nie jest tak dużo jest za to ogrom szlaków turystycznych przez okoliczne góry, ale ja tylko raz mogłem się wybrać i nie zapluje, chociaż niestety to trochę inne góry niż nasze kochane polskie Tatry jednak, trochę jak spacer po lesie, tylko cholernie stromym lesie. Co by jednak nie powiedzieć to bardzo polecam. No i niemalże najważniejsze - nonsensy. Masa miejsc z gorącymi źródłami, a to jest zdecydowanie jeden z najlepszych japońskich wynalazków eter. Nie ma to jak po całym dniu łażenia wziąć sobie prysznic i zanurzyć się w 45cio stopniowej wodzie i to jeszcze na zewnątrz! I nie było tak bardzo drogo, bo raptem 900¥ za dwie godziny a to dość dużo tym bardziej ze było dość tłoczno wieczorem.

   Podsumowując, spędziłem tam trzy dni, wydałem około 23000¥ kupiłem sporo pamiątek, spałem w kafejce internetowej, ale miałem tam darmowe picie i automat z lodami kręconymi tez do oporu, zrobiłem 350 zdjęć i wróciłem totalnie padnięty - wrażenie? Boskie!
   
   A tutaj link do >>albumu<<.

Wasz, 
空くん

wtorek, 4 października 2011

Wewnętrzny spokój...

Brzmi dumnie czyż nie? Ale to takie tylko mocno przesadzone wynaturzenie moje. Innymi słowy, jak to jest kiedy się już pierwszy raz w Japonii będąca człowieczyna oswoi  z otaczającą ją rzeczywistością i żyć zaczyna normalnie...

No tak prawdę mówiąc, to nie wiem czy tutaj kiedykolwiek można żyć normalnie, bo przecież do normalnego życia jedzenie jest potrzebne, a z tym, szczególnie na początku, osobie, polską kuchnię wielbiącej, łatwo przecież nie jest. No bo owszem, jest niby chleb... piszę niby, bo do chleba jakoś szczególnie to to podobne nie jest, znaczy z wyglądu to jeszcze, ale powiem szczerze że konsystencja pozostawia już sporo do życzenia. A jednak i do tego idzie się przyzwyczaić jeśli się go odpowiednio okrasi, że tak powiem. Jak się więc moi Kochani już zapewne domyślacie, dzisiejszy odcinek dedykuję tym samym podstawowej potrzebie ludzkiego ciała, jaką jest jedzenie (nie liczcie na to, że nie będzie dygresji, bo się przeliczycie zapewne).
 _______________

A więc idzie taki oto pierwszy lepszy gaijin (czyt. obcokrajowiec) sobie do supermarketu, tudzież konbini i próbuję upolować wzrokiem jakieś jedzenie... tutaj pojawia się pierwszy problem - jedzenia nie widać!
Ano nie widać, dlatego że Japończycy to taki cudny naród, który wszystko sobie (jak już chyba kiedyś wspominałem) pakuje w kilka opakowań naraz. Więc kończy się to tym że widzimy rzędy jakichś pudełek, często bardzo do siebie podobnych na pierwszy rzut oka i nie bardzo wiemy co widzimy. Ale jesteśmy ostrożni, więc na początek kupujemy sobie mleko i płatki śniadaniowe (z pierwszym nie ma problemu bo jest wszędzie, z płatkami gorzej, bo w Kamakurze na przykład w konbini nie bywają, trzeba się wybrać do większego supermarketu z wycieczką). Nie poddajemy się jednak, idziemy dalej i kolejny znajomy widok - jajka! No, teraz jest już przecież całkiem nieźle, bo możemy zrobić jajecznicę. A w sumie prawie, bo wypada jakiś tłuszczyk mieć na patelnie.

Ja osobiście jeszcze nie miałem szczęścia znaleźć oleju słonecznikowego, kupiłem jakiś inny (nie pamiętam z czego ale grunt, że wygląda podobnie i ma podobny zapach, a przede wszystkim się nadaje do smażenia). Z masłem też bywa różnie, znaczy zazwyczaj go nie ma, dobre to ja znalazłem nawet, znaczy takie 72% bodajże, ale kosztowało coś koło tysiąc pięćset jenów (55zł około) - sami rozumiecie skąd moja roześmiana do niego gęba. Także kupuje się coś co ma na opakowaniu napisane zdaje się 'marugarin' i około 60%. Jest to niezłe ale, uwaga, solone, więc się nie dziwić w razie czego proszę... tak jak na przykład ja, kiedy przy okazji posmarowałem nim chleb, którego smak utożsamiłem z moim wyobrażeniem dobrze wypieczonych dwutygodniowych skarpet.

 Tak jak mówiłem, z chlebem bida i nie pozostaje nam nic, jak tylko się pogodzić i spróbować go zmusić do tego, żeby stał się zjadliwy. Jak? Otóż proponuję tosty na patelni na wspomnianym wyżej solonym masełku, wtedy i masło i chleb smakują o niebo lepiej.

Ale jest jeszcze ryż i makaron, tego jest akurat bardzo dużo i bardzo dużo rodzajów. Ryż może się wydawać drogi płacąc tysiąc jenów za dwukilowy worek, ale z drugiej strony to starcza to na cały miesiąc, chyba że robicie sobie na przykład z niego drugie śniadanie, to strzelam, że na jakieś pół miesiąca, więc to nie jest dużo. Do tego makaron, jest ich dużo i niektóre nie są drogie, a ich podstawowym plusem jest fakt, że gotują się w porywach do pięciu minut. a nie tak jak nasze od piętnastu w górę.

No i to tyle z rzeczy podstawowych, warzywa jeszcze na przykład, są owszem, nam znane również, ale są dość drogie, za jednego pomidora tutaj, u nas w sezonie kupicie sobie moi kochani dwa kilo - jest różnica? Do tego bardzo dużo różnych gotowych sosów do ryżu (coś cudownego naprawdę warto, bo nie dość że tanie, to jeszcze szybkie i proste w przygotowaniu!).

To chyba mniej więcej tyle, oczywiście można sobie na YT poszukać różnych lekcji gotowania japońskich potraw (pod warunkiem, że ktoś rozumie, bo jak nie to potem nie znajdzie w sklepie produktów niestety, przykro mi są przecież w pudełkach), ale ja na przykład nie bardzo mam na to czas i jest to zwyczajnie droższe, a wolę kupić na przykład pamiątki, ale o nich innym razem.
 _______________

Powiem wam jeszcze, że w pracy jest całkiem nieźle, co prawda położyłem moją pierwszą prezentację, nad którą pracowałem tydzień (wyszło na to, że się z moim szefem nie zrozumieliśmy do końca i była trochę nie na temat), ale cóż - takie jest życie - mam poprawić!

Oprócz tego dostałem jeszcze do tłumaczenia kontrakt mojej firmy z inną, zajmującą się reklamą, korporacją z San Francisco na... wait for it... japoński! Po tym jak wyśmiałem ich w duchu za głupią decyzję i siebie, wiedząc, że nie jestem w stanie tego zrobić, wziąłem się za tłumaczenie. Po cały dzisiejszym dniu i część wczorajszego mam całe cztery strony z głowy i to bynajmniej nie dokładnie, bo w końcu stanęło na tym, że mam im to na piśmie objaśnić jak najprościej. I wszystko byłoby ok gdybym nie musiał sprawdzać co drugiego słowa (zazwyczaj jeszcze co drugiego sprawdzanego w ogóle w słowniku nie ma, bo okazuje się, że cóż... Japończycy wyrażają to inaczej. No i spoko, ich prawo, tylko czemu mnie każą to tłumaczyć po trzech latach japo? Po dziesięciu praktyki tłumaczeniowej to rozumiem jeszcze, ale tak...)

Ale przynajmniej są mili i naprawdę trafiłem na fajnych ludzi w biurze i świetnego przełożonego, powiedział mi, żebym pisał trochę dłuższe dzienne raporty to będzie mi sprawdzać czy jest dobrze po japońsku, żebym mógł sobie szlifować język, w sumie miło z jego strony, tym bardziej, że nie ma za wiele wolnego czasu (wczoraj był w biurze od siódmej rano do dwudziestej trzeciej, to tak dla przykładu).
 _______________

No będę kończyć, późno się robi a ja jeszcze chciałem sobie coś przed snem obejrzeć, więc do następnego Kochani, w przyszły weekend wybieram się na moją pierwszą wycieczkę - do Hakone na trzy dni, więc pewnie po powrocie albo w jej trakcie się odezwę i dam znać jak tam ichnie kolejki górskie.

Wasz
空くん

P.S. Uwaga uwaga uwaga... kupiłem w końcu aparat!!! A to oznacza, że pojawiają się pierwsze zdjęcia, zapraszam do albumu na Picasie! W gruncie rzeczy jest to moja okolica, mój pokój, gdzieś tam nawet ja. Jest zawieszony w powietrzu pająk i nawet jastrząb, jak również trzy zdjęcia shinjuku późnym wieczorem, innymi słowy - enjoy!





.

środa, 21 września 2011

Shigoto, karoushi i inne ważne słowka...

Witam moich wiernych (jeszcze) "czytaczy" w drugiej odsłonie serii o japoniście, któremu przyszło mieszkać po sąsiedzku z tzw. Wielkim Buddą. Inna sprawa, że jeszcze starego dobrego pana z loczkami nie widziałem, ale cóż począć skoro praca, praca, praca... No dobra, przesadzam, po prostu jakoś tak wyszło, że w weekend skierowałem się raczej ku Tokyo, które to zawsze było dla mnie wielką zagadką i cóż, takąż chyba jeszcze przez jakiś czas jednak pozostanie.

Ale do rzeczy - praca. Obiecałem dać wam tym razem kilka konkretów i nie omieszkam powiedzieć co nieco na temat systemu pracy mojej firmy, która mimo swojego "luzacko-zachodniego" stylu jest przesiąknięta japońskim stylem pracy. Nie myślcie sobie, że uważam to za złą cechę, bynajmniej, w końcu dzięki temu
(i symbolicznej pomocy finansowej ze strony USA) Japonia po wojnie stała się mocarstwem technicznym, gdzie jak to ładnie mówią "tradycja łączy się z nowoczesnością". Nie nie, nic z tych rzeczy, ja po prostu nie chciałbym być pracującym tutaj normalnie Japończykiem, tylko tyle. Dlaczego?

Przedwczoraj bodajże, tak, nawet na pewno, ponieważ wtedy jeszcze był wolny od pracy poniedziałek, rozmawiałem z jedynym mieszkającym w moim firmowym domu dziewczęciem, które to dziewczę podobnie jak ja jest na stażu, różnica tkwi tylko w pochodzeniu - ona jest Japonką. I dowiedziałem się tym samym, że wychodzi z pracy średnio między 22:00 a 23:00 a pracuje, tak jak z resztą i ja, od 10:00. "Życzymy miłego karoushi (czyli śmierci z przepracowania)" jak to ktoś kiedyś napisał pod ogłoszeniem o terminach zdania prac dyplomowych na japonistyce krakowskiej. Ja przyznam, że po ośmiu godzinach w tej firmie jestem zmęczony, nie wyobrażam sobie jak bym wyglądał po trzynastu, ale cóż, wygląda na to, że oni się generalnie dobrze trzymają. Cała reszta, tym razem już mężczyzn tu mieszkających, ma podobnie, no cóż, pozostaje dziękować Bogu, że mnie takiej radości zrobić nie mogą, bom z zagranicy.

No ale żeby też nie było, że jest taki kompletny dramat, nic z tych rzeczy - praca jest naprawdę w porządku, teraz, jako że to początek, robię dość nudne rzeczy (jak na przykład tłumaczenie klauzuli o braku odpowiedzialności ze strony firmy w przypadku szkód spowodowanych czynnikami zewnętrznymi bądź złym użytkowaniem sprzętu bądź oprogramowania), ale dziś dowiedziałem się, że mogę robić tak naprawdę to co chcę, więc prawdopodobnie już za niedługo wezmę się za tłumaczenie i testowanie gier społecznościowych i bardzo różnych aplikacji. Dla przykładu pozwolę sobie na dygresję, jak myślicie, czy w Polszczy naszej przyjęła by się usługa polegająca na posiadaniu peta, coś na kształt tamagochi, który wygląda jak penis? O proszę, nawet wam linka poślę >>Konchi<< tak się ów stworek nazywa (powstało z przestawienia japońskich znaków chi n i ko, które to razem znaczą właśnie penisa - chinko). No nie mogę więc powiedzieć, że jest źle, bo zanosi się, że będzie naprawdę zabawnie momentami, tym bardziej, że powoli zaczynam nawet rozumieć co Ci ludzie mówią, bo skracania i nagromadzenie dziwnych, kompletnie nieznanych mi słów jednak nieco utrudnia.

Ale jednak służbizmu im odmówić nie można, minął ponad tydzień a ja jeszcze nie zobaczyłem niestety obiecanej kasy na początek, czyli tej na jedzenie i nie tylko na czas pierwszego miesiąca. Ależ dlaczego zapytacie? Odpowiedź jest niemalże śmieszna - bo nie mam konta bankowego! A w sumie to pocztowego, bo bankowego mieć jako posiadacz wizy stażysty nie mogę mieć. A dlaczego nie mam? Bo nie mam tymczasowego dowodu osobistego obcokrajowca, ani papieru zastępczego. O ten pierwszy już złożyłem podanie, ale tego drugiego mi za bardzo wtedy wydać nie mogli, bo dużo czasu, czy coś... innymi słowy muszę iść po niego jutro żeby konto sobie założyć - no męczące. A wystarczyłoby mi zapłacić gotówką, tym bardziej, że ja z tym kontem nie mogę kompletnie nic robić - ani płacić kartą, ani wypłacać kasy z bankomatów innych niż pocztowe, ani zarządzać nim przez internet - czytaj robić przelewów, no nic nie mogę praktycznie, tylko wypłacić gotówkę na poczcie. I jak cel posiadania tego? Nie wiem przyznam się szczerze, w ogóle to dowiedziałem się, że tutaj mało kto kartą płaci, bo nie mają normalnych płatniczych tylko same kredytowe, kupujemy kupujemy kupujemy, pod koniec miesiąca robi się zestawienie i potrąca sumę z pieniążków z miesiąca następnego - bezsens. Więc czekam w nadziei, że jutro to załatwię i będę mógł spokojnie otrzymać pieniążki, a co za tym idzie, kupić aparat! Wtedy to pewnie wrzucę trochę zdjęć, co by można było przedstawiać tezy na przykładach a nie tylko tak sucho, dziś na koniec będzie zdjęcie zrobione przez mieszkającego w tym samym domu Estończyka - reklama kliniki zajmującej się leczeniem schorzeń układu wydalniczego i nerek, a kto reklamuje...? >> Piesek <<

No, to godzina 21:00 minęła, pewnie jeszcze coś obejrzę i chylę się do snu, do następnego razu! Tematów uwierzcie mi, raczej nie zabraknie...

Pozdrawiam
空くん

poniedziałek, 19 września 2011

Pierwszy tydzień - pierwsze bóle ;p

Witam wszystkich, którzy zdecydowali się poświęcić kilka chwil swojego, cennego przecież, czasu na to, żeby poczytać, co to mam tutaj do powiedzenia. Zdecydowałem się pisać tego bloga przede wszystkim dla was Moi Drodzy w nadziei, że będąc później na moim miejscu unikniecie moich błędów, pójdziecie w miejsca, które udało mi się znaleźć, bądź po prostu uśmiechniecie się patrząc jak to niezdarnie radzę sobie w środowisku, które z naszym, rodzimym wspólnego ma tylko tyle, że jest środowiskiem. To tyle słowem wstępu, przejdźmy może zatem do rzeczy.

Pierwszy tydzień za mną, pomijając fakt, że :
  • wydałem ogromne wręcz ilości pieniędzy, często kompletnie często z resztą kompletnie niepotrzebnie;
  • musiałem tłumaczyć oświadczenia pracowników przechodzących na emeryturę na temat ochrony poufnych danych firmowych i konsekwencjami związanymi z ich ujawnieniem;
  • kompletnie nie rozumiałem (używam czasu przeszłego, bo już jest lepiej... znaczy ciągle nie rozumiem, ale przynajmniej wiem jak się zachować już) sprzedawców w konbini, supermarketach, czy fast-foodach;
  • dobre parę razy chciałem się pakować i wracać najbliższym samolotem, bo nie mogłem wytrzymać z tęsknoty za ojczyzną... a raczej znajdującymi się weń ludźmi mi bliskimi, gdyż ona sama, aż takiej rzewności we mnie nie wywołuje jednak;
to muszę powiedzieć, z pełną odpowiedzialnością, że jest całkiem nieźle. Aha, i nie myślcie sobie przypadkiem, że wy nie będziecie tęsknić i was ostatni punkt nie dotyczy, otóż ja byłem przekonany, że będzie spoko i że bez problemu sobie poradzę z tym i w ogóle... sielanka. Ale dopiero jak się tutaj jest, jak się przyleci po piętnastu godzinach w powietrzu i poczuje w jaką kabałę się wpakowało, to dopiero wtedy można się wypowiadać na powyższy temat, w innym wypadku cóż, nie wiecie co mówicie. Tym bardziej, jeśli jesteście na poniekąd zadupiu, jakim jest Kamakura, która choć piękna, to o godzinie dziewiętnastej zwyczajnie umiera (tak swoją drogą, to o tej samej godzinie ja kończę pracę). Ale cóż, da się z tym walczyć i da się to przeżyć, choć nie jest może najprościej, ale czego się nie robi dla kariery, wiedzy i co tu dużo mówić, zabawy. 

Pozwolę sobie wrzucić jeszcze na koniec kilka punktów, które mnie osobiście zdziwiły, wkurzyły, rozbawiły, tudzież po prostu uważam je za warte wspomnienia:
  • cykady są cholernie głośne, mam zamknięte okna w pokoju i i tak jest słyszę bardzo głośno;
  • japońskie owady są duże, duuuuuże, wszystkie praktycznie;
  • Japończycy mówią cicho, jak macie problemy ze słuchem, jak uniżenie wam tutaj piszący, to macie przerąbane oświadczam wszem i wobec;
  • nie słyszeliście pani w konbini - nie wiecie co to sonkeigo;
  • ramen jest dobre... do tego baaaardzo gorące;
  • w Japonii wszystkie produkty żywnościowe są pakowane w co najmniej dwa opakowania na raz (prócz oczywiście płynów i na przykład ryżu/makaronu/warzyw), innymi słowy, wszystko praktycznie jest tutaj w dodatkowych pudełkach;
  • Tokyo jest duże, na tyle duże, że wyobrażenie sobie go patrząc na mapę jest niemożliwe a wszystkich, którzy takiego miasta wcześniej nie widzieli, a twierdzą, że są w stanie to ogarnąć wyobraźnią wyśmiewam;
I powiedzmy tyle na dziś, możecie być pewni, że będę jeszcze pisać jak tylko najdzie mnie ochota podzielenia się z wami Moi Kochani przemyśleniami, uwagami i wszelkimi innymi wywnętrzeniami, które to one na emigracji nachodzić mnie będą, mało ich jak na razie nie jest, więc na pewno jeszcze napiszę. Następnym razem skupię się bardziej chyba na pracy, gdyż jest ona przecież podstawowym powodem mojego tutaj pobytu. Możecie natomiast liczyć na to, że moje obietnice pisania tutaj nie będą równie puste co zapewnienia przedwyborcze. 


Pozdrawiam was serdecznie
Kuba vel 空くん (kuu-kun - dzięki wyobraźni i twórczości Pam i Maxa)

P.S. Będę prawdopodobnie pisać też bloga po japońsku, przynajmniej zostałem o to poproszony, na pewno nie będzie tak obfity jak ten, ale jeśli macie ochotę, to również zapraszam, dam znać kiedy ów się pojawi.